niedziela, 15 kwietnia 2012

Crippled Black Phoenix - I, Vigilante [2010]


1. Troublemaker
2. We Forgotten Who We Are
3. Fantastic Justice
4. Bastogne Blues
5. Of a Lifetime


Miałem szczęście, że swoją przygodę z Crippled Black Phoenix rozpocząłem właśnie od tego krążka. Gdybym zaczął od pierwszej płyty to nie wiem czy bym miał siły i chęci na dalsze zapoznawanie się z ich twórczością. Oczywiście dwa pierwsze albumy mają momenty, nawet bardzo dobre, ale ich wyłapanie było dosyć męczące. Wszystko jest w nudnym opakowaniu i słuchanie całości za jednym podejściem było dla mnie nużące. Zrobiłem to tylko ze względu na to, że I, Vigilante podołało i wcześniej przekonało mnie do tego zespołu.

Określić jaką muzykę gra brytyjska supergrupa nie jest tak łatwo chociażby z tego powodu, że płyty się trochę różnią stylem. Ogólnie jest to mieszanka progresji i post-rocka okraszona folkiem i ambientem, w dużym skrócie można to tak nazwać. Widać, że muzycy nie zamykają się w jednym gatunku tylko stale eksperymentują z brzmieniem. Zadziwiające jest jak bardzo I, Vigilante jest różne od swoich poprzedników. Wszystkie dłużyzny, które nudziły i zniechęcały mnie do dalszego słuchania poprzednich krążków zostały tutaj wyeliminowane w taki sposób, że została sama esencja tego co w muzyce Crippled Black Phoenix jest najlepsze. Może zostanę zjedzony za tę opinię, ale jak na razie to jedyne ich dzieło, które pochłaniam w całości i mam ochotę na więcej. Gitary są cięższe niż zwykle, jest tu niewielki odchył w stronę doomu czy stonera, nadaje to klimat trochę taki mroczniejszy i jak dla mnie ciekawszy niż na poprzednich płytach. Kompozycję otwiera Troublemaker z mięsistym riffem na początku i od razu definiuje nastrój jaki będzie nam towarzyszyć przez niecałe 50 minut. Zdecydowanie dominują te brudne, ciężkie riffy, ale miejscami fortepian zaciekle walczy o rolę na pierwszym planie, po czym udaje mu się przejąć pałeczkę. Głos Joego Volka świetnie pasuje do stworzonego podkładu, a melodie, które nim kreuje są jedyne w swoim rodzaju. Wokal bardzo do mnie przemawia, jest zdecydowanie jedną z mocniejszych stron tego wydawnictwa. Jedynie na ostatnim utworze go brakuje, ale jest zastąpiony równie dobrym, tym razem damskim śpiewem. Ciężko stwierdzić, który utwór wybija się ponad resztę, wszystkie są na tak samo wysokim poziomie, dlatego sądzę, że najlepiej słuchać albumu w całości. I, Vigilante jest przełomowym momentem dla zespołu, po średnich moim zdaniem płytach udało im się stworzyć krążek niemal perfekcyjny, który potrafi przyciągnąć na dłużej.

9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz