sobota, 28 kwietnia 2012

Jack White - Blunderbuss [2012]


1. Missing Pieces
2. Sixteen Saltines
3. Freedom at 21
4. Love Interruption
5. Blunderbuss
6. Hypocritical Kiss
7. Weep Themselves to Sleep
8. I'm Shakin'
9. Trash Tongue Talker
10. Hip (Eponymous) Poor Boy
11. I Guess I Should Go to Sleep
12. On and On and On
13. Take Me With You When You Go


Od momentu, w którym się dowiedziałem, że Jack White planuje wydać solową płytę z niecierpliwością czekałem na chwilę kiedy krążek trafi w moje posiadanie. Muszę przyznać, że ta postać przez swoją dotychczasową działalność jest w jakimś sensie moim guru i miałem pewne oczekiwania wobec tego wydawnictwa. Tak właściwie to mogłoby ono zostać wydane jeszcze pod szyldem The White Stripes, w którym to Meg raczej nie miała zbyt wiele do gadania tylko Jack sprawował pieczę nad brzmieniem. Niewiele by się zmieniło gdyby nadal za perkusją siedziała jego była żona. Chociaż… może jednak by się zmieniło, perkusja tutaj jest lepsza.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Mgła - With Hearts Toward None [2012]


1. With Hearts Toward None I
2. With Hearts Toward None II
3. With Hearts Toward None III
4. With Hearts Toward None IV
5. With Hearts Toward None V
6. With Hearts Toward None VI
7. With Hearts Toward None VII


Mikołaj zdążył przyzwyczaić słuchaczy do faktu, że każde wydawnictwo Mgły jest na bardzo wysokim poziomie. Po znakomitych EPkach przyszedł czas na pierwszy pełnoprawny album, który jednak troszkę odstawał od poprzednich dokonań. Na kolejny przyszło nam czekać aż cztery lata i jak można usłyszeć na najnowszym krążku długa przerwa zostaje wynagrodzona. With Hearts Toward None jest fenomenalnym albumem z klimatem tak samo mglistym jak na wyżej wspomnianych EPkach.

sobota, 21 kwietnia 2012

Furia - Marzannie, Królowej Polski [2010]


1. Wyjcie psy
2. -
3. Wodzenie
4. Skądś do nikąd
5. Kosi ta śmierć
6. Pódź w dół
7. Są to koła


Jakoś tak się przyjęło, że dotyk Nihila zamienia wszystko w złoto. Każdy projekt w który był do tej pory zamieszany rósł do rangi dzieła przynajmniej satysfakcjonującego. Oczywiście czasem bywało trochę gorzej, a czasem lepiej, jednak zawsze brzmiało zadowalająco. Ale właśnie, tak było do tej pory. Opinie na temat nowego albumu są różne, lecz zdecydowana większość ludzi miesza go z błotem. Na początku, z myślą, że ów blackmetalowy wirtuoz się zwyczajnie wypalił, też chciałem w taki sposób napisać recenzję, ale żeby zostać z czystym sumieniem nie mogę tego zrobić. Krążek odstaje od reszty, to słychać, lecz nie na tyle, żeby nazywać go niewypałem. Nadal jest to kolejna dawka dobrej muzyki w stylu Furii.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Toe - Book About My Idle Plot on Vague Anxiety [2005]


1. 反逆する風景
2. 孤独の発明
3. Tremolo + Delay
4. 向こう岸が視る夢
5. All I Understand Is That I Don't Understand
6. C
7. Past and Language
8. Music for You
9. I Do Still Wrong
10. メトロノーム
11. Everything Means Nothing


W dobie coraz większej ilości zespołów math rockowych trzeba się czymś wyróżnić, żeby przykuć uwagę słuchacza. Najgorzej jest z miejsca zostać zaszufladkowanym jako przeciętny zespół, którego można posłuchać gdzieś w tle, ale nie robi zbyt wielkiego wrażenia. Japońskiej grupie Toe nie tylko udało się przekroczyć barierę przeciętności, ale i dystans do tej bariery zostawili całkiem spory.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Crippled Black Phoenix - I, Vigilante [2010]


1. Troublemaker
2. We Forgotten Who We Are
3. Fantastic Justice
4. Bastogne Blues
5. Of a Lifetime


Miałem szczęście, że swoją przygodę z Crippled Black Phoenix rozpocząłem właśnie od tego krążka. Gdybym zaczął od pierwszej płyty to nie wiem czy bym miał siły i chęci na dalsze zapoznawanie się z ich twórczością. Oczywiście dwa pierwsze albumy mają momenty, nawet bardzo dobre, ale ich wyłapanie było dosyć męczące. Wszystko jest w nudnym opakowaniu i słuchanie całości za jednym podejściem było dla mnie nużące. Zrobiłem to tylko ze względu na to, że I, Vigilante podołało i wcześniej przekonało mnie do tego zespołu.

czwartek, 12 kwietnia 2012

PJ Harvey - Let England Shake [2011]


1. Let England Shake
2. The Last Living Rose
3. The Glorious Land
4. The Words That Maketh Murder
5. All and Everyone
6. On Battleship Hill
7. England
8. In the Dark Places
9. Bitter Branches
10. Hanging in the Wire
11. Written on the Forehead
12. The Colour of the Earth


Może zostanę uznany za ignoranta, ale PJ Harvey wcześniej nie znałem. Widząc Let England Shake na pierwszych miejscach rankingów z 2011 roku na myśl mi przychodziły tylko dwa nurtujące pytania. Kto to jest i czemu nagrała tak dobrą płytę. Po pewnym czasie przekonałem się do przesłuchania jej nowego materiału i po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że może naprawdę jest to najlepszy krążek ubiegłego roku.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Alcest - Les voyages de l'âme [2012]


1. Autre temps
2. Là où naissent les couleurs nouvelles
3. Les voyages de l'âme
4. Nous sommes l'emeraude
5. Beings of Light
6. Faiseurs de mondes
7. Havens
8. Summer's Glory


Po zespołach takich jak Alcest, które swoimi poprzednimi dokonaniami pokazały na co je stać, poniekąd wiadomo czego się można spodziewać. Osobiście na każde nowe dziecko Neige’a zawsze czekam z niecierpliwością, bo wiadomo, że jest to muzyk bardzo uzdolniony i ciągle potrafi czymś zaskoczyć.  Jednak drugą stroną medalu, która wiąże się z wyrobieniem własnej marki są coraz większe wymagania. Kiedy raz się wysoko postawi poprzeczkę trzeba jej przynajmniej dorównać, a przy tym nie popaść we wtórność. Wielu artystów się przy tym gubi i stale powiela schematy, które wcześniej zagwarantowały im zaistnienie. Można tylko zadać pytanie kiedy i frontmana francuskiej grupy dopadnie taka wtórność. Otóż na pewno jeszcze nie teraz.

sobota, 7 kwietnia 2012

*shels - Plains of the Purple Buffalo [2011]


1. Journey to the Plains
2. Plains of the Purple Buffalo - Part 1
3. Plains of the Purple Buffalo - Part 2
4. Searching for Zihuatanejo
5. Vision Quest
6. Atoll
7. Butterflies on Luci's Way
8. Crown of Eagle Feathers
9. Bastien's Angels
10. Conqueror
11. The Spirit Horse


Wiadomo, że wszystkie albumy są na swój sposób unikalne i wyjątkowe. Jednak w post-rocku występuje wiele podobieństw i motywów, które można usłyszeć na prawie każdym krążku. Ten wydany przez *shels odbiega troszkę od ustanowionej normy.  Plains of the Purple Buffalo jest płytą niesamowicie magiczną i nastrojową. Chyba nie przesadzę stwierdzeniem, że to jedno z ciekawszych wydawnictw 2011 roku.

Niebanalność tej kompozycji stanowi złożoność utworów, które zawierają nie tylko dźwięki gitar, ale także innych instrumentów. Takie urozmaicenie umiejętnie wykorzystane zawsze wychodzi na plus. Chociaż Plains of the Purple Buffalo najbliżej do post-rocka to słychać także wpływy innych, trochę cięższych gatunków. Momentami można zauważyć lekki growl, a może raczej krzyk i mocniejsze riffy, jednak te motywy są zrównoważone i całość brzmi doskonale. Na większości utworów przeważa wysoki, melodyczny wokal, a chwile w których są zastosowane chórki trochę przypominają stylem Sigur Rós. Szczególnie w tytułowym utworze nie sposób tego nie zauważyć.
Chociaż na płycie są gorsze i lepsze momenty to zdecydowanie więcej jest tych drugich. Całokształt kompozycji sprawia, że można odpłynąć zanurzając się w spokojnych dźwiękach. Dźwiękach, które trwają bardzo długo, bo aż 78 minut. To kolejny duży plus dla *shels. Stworzyli długi album, przy którym można się zrelaksować i który nie nudzi nawet przez chwilę.
Pośród naprawdę dobrych utworów jeden zasługuje na szczególne wyróżnienie. Mniej więcej w połowie słuchania trafiamy na absolutną perełkę. Butterflies (On Luci’s Way) jest jednym z najpiękniejszych utworów jakie było mi w życiu słyszeć. Od samego początku wprowadza niezwykle pozytywny nastrój, który oczywiście utrzymuje się do ostatniej sekundy. Jest to dziewięciominutowa, urzekająca podróż w pełni pokazująca kunszt brytyjskiej grupy. Tekst to prawie identycznie wyglądające wersy, które, przez wspomniany wcześniej wokal, brzmią hipnotyzująco. A jednak nie jest to przerost formy nad treścią, bo mimo, że tekst jest prosty to idealnie przedstawia emocje, czyli całkowicie spełnia swoje zadanie. Jak widać warstwa liryczna nie musi być bardzo rozbudowana, żeby nazwać utwór arcydziełem.

Plains of the Purple Buffalo jest płytą bardzo dobrą i bez wątpienia wartą przesłuchania. Muzycy z *shels zadbali o stworzenie wyjątkowego nastroju, który pobudza zmysły. Polecam każdemu zapoznanie się z tym materiałem i obiecuję, że nie będzie to zmarnowany czas.

8/10


piątek, 6 kwietnia 2012

Thy Catafalque - Róka Hasa Rádió [2009]


1. Szervetlen
2. Molekuláris gépezetek
3. Köd utánam
4. Űrhajók Makón
5. Piroshátú
6. Esőlámpás
7. Kabócák, bodobácsok
8. Őszi varázslók
9. Fehér berek


Thy Catafalque nie jest zespołem, który można łatwo opisać. Jest to taki miszmasz wielu, naprawdę wielu gatunków. Czuć wpływy metalu cięższego oraz lżejszego, post-rocka, a nawet folku. Trudno jednak znaleźć ‘bazowy’ gatunek. Można stwierdzić, że Węgrowie wykreowali własny, niepowtarzalny styl.

Róka Hasa Rádió jest albumem koncepcyjnym, jednak o czym on opowiada ciężko stwierdzić. Wszystkie teksty są w języku węgierskim. Dodaje to jeszcze większej egzotyczności, bo trzeba przyznać, że jak album jest w innym języku niż angielskim to się go ciekawiej słucha. No, więc, wiadome mi jest jedynie, że utwory są transmisjami jakiegoś radia, aczkolwiek tekst nie jest tutaj najważniejszy. Najważniejsze jest to niesamowite brzmienie, każdy utwór ma zupełnie inną unikalną kompozycję stworzoną z jakże różnych od siebie instrumentów.
Kompozycję otwierają dwa najdłuższe na tym krążku kawałki, które razem trwają około 30 minut. Nieprzyzwyczajonych słuchaczy taka długość może odpychać, jednak reszta utworów wacha się już w granicach optymalnych pięciu minut.
Czas wreszcie opisać brzmienie płyty. Jest to istna awangarda, znajdziemy tutaj dosłownie wszystko. Zaczyna się od mocnych riffów wespół z growlem, chwilę później klimat zmienia się na bardziej spokojny, słychać melodyczną linię wokalu, a w tle elektroniczne sample. Różne urozmaicenia są bardzo spójne i idealnie do siebie pasują. Możemy tutaj usłyszeć takie instrumenty jak saksofon, klarnet czy nawet skrzypce. Te połączenia w muzyce metalowej nie są codziennością. Między utworami rozbrzmiewa głos spikera radiowego, utrzymuje to wcześniej założony koncept albumu. Węgrowie eksperymentując z dźwiękiem stworzyli coś niezwykłego, coś co trudno opisać samymi słowami. Zaletą tego krążka jest fakt, że sami nie wiemy czego się można spodziewać po każdym kolejnym utworze. W jednym wrzeszczy mocny męski głos, a już w następnym słychać delikatny wokal kobiecy. Oczywiście pod zupełnie inny akompaniament.

To nie jest muzyka dla ludzi o jakimś szczególnym guście muzycznym. Absolutnie każdemu polecam zapoznanie się z tym materiałem. Gwarantuję, że będzie to niezapomniana, ponad godzinna podróż w głąb przeróżnych dźwięków.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Blindead - Affliction XXIX II MXMVI [2010]


1. Self-Consciousness Is Desire and
2. After 38 Weeks
3. My New Playground Became
4. Dark and Gray.
5. So, It Feels Like Misunderstanding When
6. All My Hopes and Dreams Turn Into
7. Affliction XXVII II MMIX


Moja pierwsza myśl po przesłuchaniu Affliction XXIX II MXMVI była prosta. Blindead zrobili to co zwykle, plus coś więcej. Coś, przez co czuć, że gdynianie ciągle prą do przodu, stale zaskakując nowymi motywami w swojej muzyce. Płyta jest tak samo brudna, ciężka i klimatyczna jak poprzednie twory, lecz nie słychać na niej żadnych wtórności. Można spekulować, że jeszcze nieraz zostaniemy czymś przez nich zaskoczeni.

Cierpienie, ból i smutek to uczucia, które na Affliction towarzyszą nam od samego początku. Są czymś co w pewnym sensie charakteryzuje nową płytę. Tym razem zostajemy zaproszeni na wędrówkę wraz z autystycznym dzieckiem, które chce nam pokazać swoje zmagania z życiem. Życiem, które nie jest łatwym wyzwaniem. Dźwięki przesiąknięte smutkiem, obrazujące cierpienie wprowadzają umysł w jakiś nostalgiczny trans, który kończy się dopiero z ostatnią nutą. Jak nazwy utworów to sugerują, album należy traktować jako całość. Słuchanie pojedynczych utworów mija się z celem, gdyż burzy to cały klimat.
Zaczyna się spokojnie, za moment następuje przyspieszenia tempa. Czysty wokal zmienia się w growl, żeby za chwilę wrócić w spokojny śpiew. To właśnie ten motyw jest twórcą niezwykłego klimatu, który sprawia, że całym ciałem możemy poczuć to co muzycy chcieli przekazać. Całokształt kompozycji sprawił, że podczas słuchania nieraz przeszedł mnie dreszcz, a to jest chyba najlepszym argumentem do oceny albumu.
W porównaniu do Autoscopii jest spokojniej, bardziej post-rockowo. Co nie znaczy, że jest gorzej, wręcz przeciwnie. Hipnotyzujące riffy komponują się z manipulacją głosem, która naprawdę budzi podziw. Oczywiście bez reszty dźwięków i świetnie dobranych sampli efekt nie byłby tak dobry. To wszystko pokazuje, że Blindead doskonale wiedzą co jest kluczem do wykreowania własnego stylu z niezapomnianym klimatem.

Znając poprzednie dokonania, moje wymagania względem nowej płyty były dosyć wysokie. Nie zawiodłem się. Affliction XXIX II MXMVI całkowicie spełnia to czego można było oczekiwać od Blindead. W doskonałym stylu stworzyli album najwyższej klasy, przy czym nie powtarzają się w swojej muzyce. Śmiało można stwierdzić, że krążek aspiruje na miano jednego z najlepszych albumów 2010 roku. 


10/10

Alcest - Écailles de lune [2010]


1. Écailles de lune - Part 1
2. Écailles de lune - Part 2
3. Percées de lumière
4. Abysses
5. Solar Song
6. Sur l'océan couleur de fer




Muzykę tworzoną przez Alcest można zakwalifikować gdzieś pomiędzy shoegaze, post-rockiem i black metalem. Nie szufladkując jednak, wystarczy powiedzieć, że jest to bardzo klimatyczny zespół. Neige – frontman, a zarazem mózg grupy jest zaangażowany w kilka projektów grających w podobnym stylu. Dziś postaram się przedstawić wam jeden moim zdaniem bardzo ciekawy krążek, jest to płyta Alcest, która nosi tytuł ‘Écailles De Lune’.

Jak można się domyślać po nazwie albumu, Alcest jest zespołem pochodzącym z Francji. Już na samym początku muszę wspomnieć o pierwszym plusie tej grupy. Wszystkie teksty są napisane w przepięknym języku francuskim, który idealnie pasuje do muzyki tworząc naprawdę niesamowite połączenie.
Płyta jest tak jakby podzielona na dwie części. Pierwsza wprowadza słuchacza w bardzo nostalgiczny nastrój. Dźwięczny wokal pozwala przenieść się w inne miejsce, spokojniejsze, w którym można doznać refleksji. Na chwilę odpłynąć i odpocząć od wszechobecnego zgiełku, zastanowić się nad samym sobą. Krótki utwór ‘Abysses’ dzieli całość i po smutnych przemyśleniach wprowadza ‘Solar Song’, który jest prawdziwym promykiem nadziei. Rzeczywiście słuchając go można odczuć jakieś pozytywne emocje, widać zmianę nastroju, który pozostaje już taki do końca.
Czas opisać stronę techniczną krążka. Jak to już w shoegaze bywa, słychać istną ścianę dźwięku. Ścianę zupełnie odciętą od wokalu, który najczęściej jest czysty, bardzo delikatny. Często przy zmianie tempa są wykorzystane złożone, strunowane riffy. Wszystko połączone razem naprawdę brzmi świetnie. Jednak płyta ma także wpływy black metalu. Szczególnie w pierwszej części słychać przesterowane tremolo, które tym razem jest wzbogacone growlem Neige’a. A growl to nie jest byle jaki, jest to taki bardziej krzyk, czy może wrzask, który uderza prosto w mózg. Ciężko to opisać słowami.
Szczerze mówiąc, do tej płyty wracam bardzo często. Ma swój unikalny klimat, a klimat w muzyce jest przecież najważniejszy. Jedynym chyba minusem jest długość krążka. Jest to zaledwie 40 minut, co sprawia, że wraz z ostatnimi dźwiękami czuć lekki niedosyt. Można to jedynie wynagrodzić kolejnym zapętleniem całego albumu.


9/10