Klimat z jakiego znany jest Sigur Rós pozwoliłem sobie
nazwać post-rockowym snem. Te wszystkie instrumenty w połączeniu z wysokim,
delikatnym głosem Jónsiego sprawiają wrażenie wędrówki po takiej właśnie
krainie snu. Do tej pory islandzki zespół mnie nie zawiódł i każde wydawnictwo
wywoływało we mnie niemałe poruszenie. Wysoko postawiona poprzeczka sprawiła,
że Valtari jest dla mnie lekkim rozczarowaniem, po nowym krążku spodziewałem
się zdecydowanie czegoś więcej, czegoś co mnie znów poruszy. Jest to może trochę
paradoksalne narzekanie, ale nowy album jest niestety tylko dobry.
W porównaniu do poprzednich wydawnictw Valtari jest
spokojniejsze, takie bardziej ambientowe. Więcej tutaj miejsca na powolne,
często pojedyncze dźwięki fortepianu dopełnione równie łagodnymi dzwonkami.
Oczywiście nie zaburza to wcześniej poruszonego klimatu i nadal jest sennie,
chociaż może momentami aż usypiająco. Brakuje mi tu trochę energii, takiej
energii jaką możemy usłyszeć chociażby na fantastycznym Ágætis byrjun. Wiadomo,
że styl Sigur Rós jest melancholijny od zawsze i może nie powinienem się do
tego czepiać, ale momentami na Valtari jest zwyczajnie zbyt spokojnie. Nie
jestem do końca pewien czy tylko to sprawia, że uważam ten krążek za gorszy od
poprzednich, czy po prostu jest to spowodowane brakiem nowych pomysłów i pewną
wtórnością, która chyba powoli zaczyna dotykać islandzką formację. Jednak nie
podjąłbym się pisania tej recenzji gdyby płyta nie była warta przesłuchania.
Jak już napisałem jest tylko dobrze, ale przy Sigur Rós taka ocena zupełnie
wystarcza, żeby zapoznać się z nowym materiałem. Zagorzali fani pewnie wyciągną
z niej coś więcej, do mnie niestety nowe dzieło nie do końca dociera. Wszystkie
utwory jak dla mnie są na równie przyzwoitym, zadowalającym poziomie, ale i momentami
można usłyszeć coś co złapie za serce. Utwór Varúð najbardziej wybija się przed
tą średnią i naprawdę mnie urzekł, szkoda tylko, że takich perełek na Valtari
nie ma zbyt wiele…
Zgadzam się, że Varuo najlepsze. Generalnie jest to jakaś nowość bo Sigury ambientowej rzeczy poza debiutem jeszcze nie zrobili i jest to jakiś eksperyment, który nie do końca wypalił. Miejmy nadzieję następna płyta będzie czysto post-rockowa ;)
Zgadzam się, że Varuo najlepsze. Generalnie jest to jakaś nowość bo Sigury ambientowej rzeczy poza debiutem jeszcze nie zrobili i jest to jakiś eksperyment, który nie do końca wypalił. Miejmy nadzieję następna płyta będzie czysto post-rockowa ;)
OdpowiedzUsuńDo końca nie wypalił chyba Twój ojciec podczas spładzania. No sorry, stary, ale takiego pieprzenia czytać się nie da...
OdpowiedzUsuńVarut to jakaś niemożliwość. Cudo.
OdpowiedzUsuń