1. Fractal World
2. Exegesis
3. Calligraphy
4. Valis
5. Black Iron Prison
6. Going Out Like Lights on a Switchboard
7. Sungazer
8. Wake
Tacoma Narrows
Bridge Disaster to brytyjski kwartet, który można zaszufladkować gdzieś
pomiędzy sludge metalem i post-rockiem. Do tych dwóch uzupełniających się
gatunków dosypana została jeszcze lekka nutka progresji a’la Tool i w taki oto
sposób powstał smakowity kąsek dla wszystkich fanów długiego, klimatycznego
grania.
1. Gas in Veins
2. Les ruches malades
3. Heurt
4. Recueillement
5. Faux semblants
6. I XIII V XIX XV V XXI XVIII XIX – IX XIX – IV V I IV
7. Trouble (éveils infâmes)
8. Video Girl
9. La reine trayeuse
10. Amesoeurs
11. Au crépuscule de nos rêves
Każdy kto jest zafascynowany jakąkolwiek twórczością Neige’a
wcześniej czy później powinien trafić na ten album. Amesoeurs jest kolejnym
projektem w który zaangażował się francuski wirtuoz znany z takich formacji jak
Alcest czy Mortifera. Mimo tego, że w każdym zespole w którym się znajduje
stanowi filar podtrzymujący całą konstrukcję i zajmuje się większością
kompozycji, to na danym tworze dużą część wokali wykonuje Audrey Sylvain,
której delikatny, ale jednocześnie troszkę drapieżny głos stanowi świetny kontrast
dla utworów w których przeważa growl Neige’a.
Płytę Soen można tak właściwie opisać jednym zdaniem,
które trafia w sedno i idealnie pokazuje czego się można po krążku spodziewać.
Wyobraźcie sobie, że Cognitive jest młodszym kolegą Lateralus wydanego przez
Toola. Jest zapatrzony w swojego starszego idola i za wszelką cenę chce się do
niego upodobnić. No i udaje mu się to, upodobnił się bardzo, jednak czy to jest
sposób?
1. Pies Darwina
2. Serotonina
3. Tu i teraz
4. Wilki dwa
5. Gimli
6. Mowa trawa
7. Fanatycy
8. Tajne znaki
9. Hymn
10. Raus
11. Robaki
12. Amnestia
13. Gdzie ty jesteś?
Wraz z momentem wydania debiutanckiego albumu Luxtorpeda
zyskała wielu fanów dla których zespół stał się fenomenem na polskiej scenie.
Na początku też należałem do grona osób zafascynowanych tą grupą, jednak z
każdym kolejnym przesłuchaniem stwierdzałem, że tak naprawdę nic specjalnego w
tej muzyce nie ma. No może dwa, trzy utwory zostały skrzywdzone tym uogólnieniem,
ale w ostatecznej ocenie płyta mnie nie powaliła i niechętnie do niej wracałem,
żeby przygotować się do recenzji nowego krążka. A nowy krążek jest dla mnie
pozytywnym zaskoczeniem, szczerze nie spodziewałem się aż takiej poprawy.
2. Green Valley
3. Monsoons
4. Telling Ghosts
5. Horizons
6. Man Overboard
7. Toma
8. The Rapture (Fear Is a Mind Killa Mix)
9. Conditions of My Parole
10. The Weaver
11. Oceans
12. Tumbleweed
Kiedy jesteś wokalistą takich zespołów jak Tool czy APerfectCircle oczekiwania wobec twojego solowego projektu robią się niezwykle
wysokie. I później następuje rozczarowanie, ponieważ każdy spodziewał się
czegoś w zupełnie innym stylu. Ale ty się tym nie przejmujesz, Puscifer to coś
więcej niż zespół, składa się na to wiele produktów, a całość jest
materializacją twoich wszelkich pomysłów. Pomimo niezbyt ciepłego przyjęcia
debiutu nie poddajesz się i nagrywasz kolejną płytą, która tym razem bardziej
trafia do fanów wcześniej wymienionych grup.
2. Kel keleti szél
3. Trilobita
4. Kő koppan
5. Vashegyek
6. Holdkomp
7. Kék ingem lobogó
8. Az eső, az eső, az eső
9. Tar galyak végül
10. Minden test fű
Nie pamiętam dokładnie w jakich okolicznościach poznałem
Thy Catafalque, na szczęście jednak udało mi się w jakiś sposób tego dokonać.
Zaczęło się od Róka Hasa Rádió jako ciekawego odkrycia 2009 roku, zafascynowany
płytą zapuściłem się w głąb dyskografii węgierskiej formacji i Tűnő Idő Tárlat
również trafiła w mój gust. Tamás Kátai jako mózg grupy udowodnił, że potrafi
wykreować fascynujące oraz niepowtarzalne brzmienie, bo mogę zapewnić, że
czegoś takiego wcześniej nie było wam dane posłuchać. Rengeteg to kolejny krok
naprzód, jest to następne wartościowe wydawnictwo, które udowadnia, że Węgrowie
nie zamierzają zwolnić tempa.
2. The Fall of Leviathan
3. Waiting for the World to Turn Back
4. Caravans
5. White Gardens
6. Hypothermia
7. Siberia
8. Cemetery of Frozen Ships
Istnieje takie powiedzenia jak dobre, bo polskie i z
tego względu wszystko w oczach naszych rodaków często zostaje wywyższane i
niestety równie często przeceniane. Oczywiście wspieram naszą rodzimą scenę
muzyczną, jednak takie zespoły nie mają u mnie taryfy ulgowej i ich albumy
staram się oceniać równie surowo. Instrumentalno post-rockowych zespołów takich
jak Tides From Nebula jest na pęczki, więc wybicie się z tego tłumu jest nie
lada wyzwaniem. Po pierwszym albumie, który brzmi bardzo przyzwoicie i posiada
kilka ciekawych momentów można było stwierdzić, że warszawskiej grupie się to
udało. Jeszcze biorąc pod uwagę, że to debiut zapowiadała się ona bardzo
obiecująco. Po przesłuchaniu Earthshine z przykrością muszę stwierdzić, że
zamiast przeć do przodu i zaskoczyć nas czymś jeszcze lepszym warszawiacy
niestety zrobili krok w tył.
Klimat z jakiego znany jest Sigur Rós pozwoliłem sobie
nazwać post-rockowym snem. Te wszystkie instrumenty w połączeniu z wysokim,
delikatnym głosem Jónsiego sprawiają wrażenie wędrówki po takiej właśnie
krainie snu. Do tej pory islandzki zespół mnie nie zawiódł i każde wydawnictwo
wywoływało we mnie niemałe poruszenie. Wysoko postawiona poprzeczka sprawiła,
że Valtari jest dla mnie lekkim rozczarowaniem, po nowym krążku spodziewałem
się zdecydowanie czegoś więcej, czegoś co mnie znów poruszy. Jest to może trochę
paradoksalne narzekanie, ale nowy album jest niestety tylko dobry.
2. Sixteen Saltines
3. Freedom at 21
4. Love Interruption
5. Blunderbuss
6. Hypocritical Kiss
7. Weep Themselves to Sleep
8. I'm Shakin'
9. Trash Tongue Talker
10. Hip (Eponymous) Poor Boy
11. I Guess I Should Go to Sleep
12. On and On and On
13. Take Me With You When You Go
Od momentu, w którym się dowiedziałem, że Jack White
planuje wydać solową płytę z niecierpliwością czekałem na chwilę kiedy krążek
trafi w moje posiadanie. Muszę przyznać, że ta postać przez swoją dotychczasową
działalność jest w jakimś sensie moim guru i miałem pewne oczekiwania wobec
tego wydawnictwa. Tak właściwie to mogłoby ono zostać wydane jeszcze pod
szyldem The White Stripes, w którym to Meg raczej nie miała zbyt wiele do
gadania tylko Jack sprawował pieczę nad brzmieniem. Niewiele by się zmieniło gdyby
nadal za perkusją siedziała jego była żona. Chociaż… może jednak by się
zmieniło, perkusja tutaj jest lepsza.
2. With Hearts Toward None II
3. With Hearts Toward None III
4. With Hearts Toward None IV
5. With Hearts Toward None V
6. With Hearts Toward None VI
7. With Hearts Toward None VII
Mikołaj zdążył przyzwyczaić słuchaczy do faktu, że każde
wydawnictwo Mgły jest na bardzo wysokim poziomie. Po znakomitych EPkach
przyszedł czas na pierwszy pełnoprawny album, który jednak troszkę odstawał od
poprzednich dokonań. Na kolejny przyszło nam czekać aż cztery lata i jak można
usłyszeć na najnowszym krążku długa przerwa zostaje wynagrodzona. With Hearts
Toward None jest fenomenalnym albumem z klimatem tak samo mglistym jak na wyżej
wspomnianych EPkach.
1. Wyjcie psy
2. -
3. Wodzenie
4. Skądś do nikąd
5. Kosi ta śmierć
6. Pódź w dół
7. Są to koła
Jakoś tak się przyjęło, że dotyk Nihila zamienia wszystko
w złoto. Każdy projekt w który był do tej pory zamieszany rósł do rangi dzieła
przynajmniej satysfakcjonującego. Oczywiście czasem bywało trochę gorzej, a
czasem lepiej, jednak zawsze brzmiało zadowalająco. Ale właśnie, tak było do
tej pory. Opinie na temat nowego albumu są różne, lecz zdecydowana większość
ludzi miesza go z błotem. Na początku, z myślą, że ów blackmetalowy wirtuoz się
zwyczajnie wypalił, też chciałem w taki sposób napisać recenzję, ale żeby
zostać z czystym sumieniem nie mogę tego zrobić. Krążek odstaje od reszty, to
słychać, lecz nie na tyle, żeby nazywać go niewypałem. Nadal jest to kolejna
dawka dobrej muzyki w stylu Furii.
2. 孤独の発明
3. Tremolo + Delay
4. 向こう岸が視る夢
5. All I Understand Is That I Don't Understand
6. C
7. Past and Language
8. Music for You
9. I Do Still Wrong
10. メトロノーム
11. Everything Means Nothing
W dobie coraz większej ilości zespołów math rockowych trzeba się czymś wyróżnić, żeby przykuć uwagę słuchacza. Najgorzej jest z miejsca zostać zaszufladkowanym jako przeciętny zespół, którego można posłuchać gdzieś w tle, ale nie robi zbyt wielkiego wrażenia. Japońskiej grupie Toe nie tylko udało się przekroczyć barierę przeciętności, ale i dystans do tej bariery zostawili całkiem spory.
2. We Forgotten Who We Are
3. Fantastic Justice
4. Bastogne Blues
5. Of a Lifetime
Miałem szczęście, że swoją przygodę z Crippled Black Phoenix rozpocząłem właśnie od tego krążka. Gdybym zaczął od pierwszej płyty to nie wiem czy bym miał siły i chęci na dalsze zapoznawanie się z ich twórczością. Oczywiście dwa pierwsze albumy mają momenty, nawet bardzo dobre, ale ich wyłapanie było dosyć męczące. Wszystko jest w nudnym opakowaniu i słuchanie całości za jednym podejściem było dla mnie nużące. Zrobiłem to tylko ze względu na to, że I, Vigilante podołało i wcześniej przekonało mnie do tego zespołu.
1. Let England Shake
2. The Last Living Rose
3. The Glorious Land
4. The Words That Maketh Murder
5. All and Everyone
6. On Battleship Hill
7. England
8. In the Dark Places
9. Bitter Branches
10. Hanging in the Wire
11. Written on the Forehead
12. The Colour of the Earth
Może zostanę uznany za ignoranta, ale PJ Harvey wcześniej nie znałem. Widząc Let England Shake na pierwszych miejscach rankingów z 2011 roku na myśl mi przychodziły tylko dwa nurtujące pytania. Kto to jest i czemu nagrała tak dobrą płytę. Po pewnym czasie przekonałem się do przesłuchania jej nowego materiału i po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że może naprawdę jest to najlepszy krążek ubiegłego roku.
1. Autre temps
2. Là où naissent les couleurs nouvelles
3. Les voyages de l'âme
4. Nous sommes l'emeraude
5. Beings of Light
6. Faiseurs de mondes
7. Havens
8. Summer's Glory
Po zespołach takich jak Alcest, które swoimi poprzednimi dokonaniami pokazały na co je stać, poniekąd wiadomo czego się można spodziewać. Osobiście na każde nowe dziecko Neige’a zawsze czekam z niecierpliwością, bo wiadomo, że jest to muzyk bardzo uzdolniony i ciągle potrafi czymś zaskoczyć. Jednak drugą stroną medalu, która wiąże się z wyrobieniem własnej marki są coraz większe wymagania. Kiedy raz się wysoko postawi poprzeczkę trzeba jej przynajmniej dorównać, a przy tym nie popaść we wtórność. Wielu artystów się przy tym gubi i stale powiela schematy, które wcześniej zagwarantowały im zaistnienie. Można tylko zadać pytanie kiedy i frontmana francuskiej grupy dopadnie taka wtórność. Otóż na pewno jeszcze nie teraz.
1. Journey to the Plains
2. Plains of the Purple Buffalo - Part 1
3. Plains of the Purple Buffalo - Part 2
4. Searching for Zihuatanejo
5. Vision Quest
6. Atoll
7. Butterflies on Luci's Way
8. Crown of Eagle Feathers
9. Bastien's Angels
10. Conqueror
11. The Spirit Horse
Wiadomo, że wszystkie albumy są na swój sposób unikalne i wyjątkowe. Jednak w post-rocku występuje wiele podobieństw i motywów, które można usłyszeć na prawie każdym krążku. Ten wydany przez *shels odbiega troszkę od ustanowionej normy. Plains of the Purple Buffalo jest płytą niesamowicie magiczną i nastrojową. Chyba nie przesadzę stwierdzeniem, że to jedno z ciekawszych wydawnictw 2011 roku.
Niebanalność tej kompozycji stanowi złożoność utworów, które zawierają nie tylko dźwięki gitar, ale także innych instrumentów. Takie urozmaicenie umiejętnie wykorzystane zawsze wychodzi na plus. Chociaż Plains of the Purple Buffalo najbliżej do post-rocka to słychać także wpływy innych, trochę cięższych gatunków. Momentami można zauważyć lekki growl, a może raczej krzyk i mocniejsze riffy, jednak te motywy są zrównoważone i całość brzmi doskonale. Na większości utworów przeważa wysoki, melodyczny wokal, a chwile w których są zastosowane chórki trochę przypominają stylem Sigur Rós. Szczególnie w tytułowym utworze nie sposób tego nie zauważyć.
Chociaż na płycie są gorsze i lepsze momenty to zdecydowanie więcej jest tych drugich. Całokształt kompozycji sprawia, że można odpłynąć zanurzając się w spokojnych dźwiękach. Dźwiękach, które trwają bardzo długo, bo aż 78 minut. To kolejny duży plus dla *shels. Stworzyli długi album, przy którym można się zrelaksować i który nie nudzi nawet przez chwilę.
Pośród naprawdę dobrych utworów jeden zasługuje na szczególne wyróżnienie. Mniej więcej w połowie słuchania trafiamy na absolutną perełkę. Butterflies (On Luci’s Way) jest jednym z najpiękniejszych utworów jakie było mi w życiu słyszeć. Od samego początku wprowadza niezwykle pozytywny nastrój, który oczywiście utrzymuje się do ostatniej sekundy. Jest to dziewięciominutowa, urzekająca podróż w pełni pokazująca kunszt brytyjskiej grupy. Tekst to prawie identycznie wyglądające wersy, które, przez wspomniany wcześniej wokal, brzmią hipnotyzująco. A jednak nie jest to przerost formy nad treścią, bo mimo, że tekst jest prosty to idealnie przedstawia emocje, czyli całkowicie spełnia swoje zadanie. Jak widać warstwa liryczna nie musi być bardzo rozbudowana, żeby nazwać utwór arcydziełem.
Plains of the Purple Buffalo jest płytą bardzo dobrą i bez wątpienia wartą przesłuchania. Muzycy z *shels zadbali o stworzenie wyjątkowego nastroju, który pobudza zmysły. Polecam każdemu zapoznanie się z tym materiałem i obiecuję, że nie będzie to zmarnowany czas.
Thy Catafalque nie jest zespołem, który można łatwo opisać. Jest to taki miszmasz wielu, naprawdę wielu gatunków. Czuć wpływy metalu cięższego oraz lżejszego, post-rocka, a nawet folku. Trudno jednak znaleźć ‘bazowy’ gatunek. Można stwierdzić, że Węgrowie wykreowali własny, niepowtarzalny styl.
Róka Hasa Rádió jest albumem koncepcyjnym, jednak o czym on opowiada ciężko stwierdzić. Wszystkie teksty są w języku węgierskim. Dodaje to jeszcze większej egzotyczności, bo trzeba przyznać, że jak album jest w innym języku niż angielskim to się go ciekawiej słucha. No, więc, wiadome mi jest jedynie, że utwory są transmisjami jakiegoś radia, aczkolwiek tekst nie jest tutaj najważniejszy. Najważniejsze jest to niesamowite brzmienie, każdy utwór ma zupełnie inną unikalną kompozycję stworzoną z jakże różnych od siebie instrumentów.
Kompozycję otwierają dwa najdłuższe na tym krążku kawałki, które razem trwają około 30 minut. Nieprzyzwyczajonych słuchaczy taka długość może odpychać, jednak reszta utworów wacha się już w granicach optymalnych pięciu minut.
Czas wreszcie opisać brzmienie płyty. Jest to istna awangarda, znajdziemy tutaj dosłownie wszystko. Zaczyna się od mocnych riffów wespół z growlem, chwilę później klimat zmienia się na bardziej spokojny, słychać melodyczną linię wokalu, a w tle elektroniczne sample. Różne urozmaicenia są bardzo spójne i idealnie do siebie pasują. Możemy tutaj usłyszeć takie instrumenty jak saksofon, klarnet czy nawet skrzypce. Te połączenia w muzyce metalowej nie są codziennością. Między utworami rozbrzmiewa głos spikera radiowego, utrzymuje to wcześniej założony koncept albumu. Węgrowie eksperymentując z dźwiękiem stworzyli coś niezwykłego, coś co trudno opisać samymi słowami. Zaletą tego krążka jest fakt, że sami nie wiemy czego się można spodziewać po każdym kolejnym utworze. W jednym wrzeszczy mocny męski głos, a już w następnym słychać delikatny wokal kobiecy. Oczywiście pod zupełnie inny akompaniament.
To nie jest muzyka dla ludzi o jakimś szczególnym guście muzycznym. Absolutnie każdemu polecam zapoznanie się z tym materiałem. Gwarantuję, że będzie to niezapomniana, ponad godzinna podróż w głąb przeróżnych dźwięków.
2. After 38 Weeks
3. My New Playground Became
4. Dark and Gray.
5. So, It Feels Like Misunderstanding When
6. All My Hopes and Dreams Turn Into
7. Affliction XXVII II MMIX
Moja pierwsza myśl po przesłuchaniu Affliction XXIX II MXMVI była prosta. Blindead zrobili to co zwykle, plus coś więcej. Coś, przez co czuć, że gdynianie ciągle prą do przodu, stale zaskakując nowymi motywami w swojej muzyce. Płyta jest tak samo brudna, ciężka i klimatyczna jak poprzednie twory, lecz nie słychać na niej żadnych wtórności. Można spekulować, że jeszcze nieraz zostaniemy czymś przez nich zaskoczeni.
Cierpienie, ból i smutek to uczucia, które na Affliction towarzyszą nam od samego początku. Są czymś co w pewnym sensie charakteryzuje nową płytę. Tym razem zostajemy zaproszeni na wędrówkę wraz z autystycznym dzieckiem, które chce nam pokazać swoje zmagania z życiem. Życiem, które nie jest łatwym wyzwaniem. Dźwięki przesiąknięte smutkiem, obrazujące cierpienie wprowadzają umysł w jakiś nostalgiczny trans, który kończy się dopiero z ostatnią nutą. Jak nazwy utworów to sugerują, album należy traktować jako całość. Słuchanie pojedynczych utworów mija się z celem, gdyż burzy to cały klimat.
Zaczyna się spokojnie, za moment następuje przyspieszenia tempa. Czysty wokal zmienia się w growl, żeby za chwilę wrócić w spokojny śpiew. To właśnie ten motyw jest twórcą niezwykłego klimatu, który sprawia, że całym ciałem możemy poczuć to co muzycy chcieli przekazać. Całokształt kompozycji sprawił, że podczas słuchania nieraz przeszedł mnie dreszcz, a to jest chyba najlepszym argumentem do oceny albumu.
W porównaniu do Autoscopii jest spokojniej, bardziej post-rockowo. Co nie znaczy, że jest gorzej, wręcz przeciwnie. Hipnotyzujące riffy komponują się z manipulacją głosem, która naprawdę budzi podziw. Oczywiście bez reszty dźwięków i świetnie dobranych sampli efekt nie byłby tak dobry. To wszystko pokazuje, że Blindead doskonale wiedzą co jest kluczem do wykreowania własnego stylu z niezapomnianym klimatem.
Znając poprzednie dokonania, moje wymagania względem nowej płyty były dosyć wysokie. Nie zawiodłem się. Affliction XXIX II MXMVI całkowicie spełnia to czego można było oczekiwać od Blindead. W doskonałym stylu stworzyli album najwyższej klasy, przy czym nie powtarzają się w swojej muzyce. Śmiało można stwierdzić, że krążek aspiruje na miano jednego z najlepszych albumów 2010 roku.
1. Écailles de lune - Part 1 2. Écailles de lune - Part 2 3. Percées de lumière 4. Abysses 5. Solar Song 6. Sur l'océan couleur de fer
Muzykę tworzoną przez Alcest można zakwalifikować gdzieś pomiędzy shoegaze, post-rockiem i black metalem. Nie szufladkując jednak, wystarczy powiedzieć, że jest to bardzo klimatyczny zespół. Neige – frontman, a zarazem mózg grupy jest zaangażowany w kilka projektów grających w podobnym stylu. Dziś postaram się przedstawić wam jeden moim zdaniem bardzo ciekawy krążek, jest to płyta Alcest, która nosi tytuł ‘Écailles De Lune’.
Jak można się domyślać po nazwie albumu, Alcest jest zespołem pochodzącym z Francji. Już na samym początku muszę wspomnieć o pierwszym plusie tej grupy. Wszystkie teksty są napisane w przepięknym języku francuskim, który idealnie pasuje do muzyki tworząc naprawdę niesamowite połączenie.
Płyta jest tak jakby podzielona na dwie części. Pierwsza wprowadza słuchacza w bardzo nostalgiczny nastrój. Dźwięczny wokal pozwala przenieść się w inne miejsce, spokojniejsze, w którym można doznać refleksji. Na chwilę odpłynąć i odpocząć od wszechobecnego zgiełku, zastanowić się nad samym sobą. Krótki utwór ‘Abysses’ dzieli całość i po smutnych przemyśleniach wprowadza ‘Solar Song’, który jest prawdziwym promykiem nadziei. Rzeczywiście słuchając go można odczuć jakieś pozytywne emocje, widać zmianę nastroju, który pozostaje już taki do końca.
Czas opisać stronę techniczną krążka. Jak to już w shoegaze bywa, słychać istną ścianę dźwięku. Ścianę zupełnie odciętą od wokalu, który najczęściej jest czysty, bardzo delikatny. Często przy zmianie tempa są wykorzystane złożone, strunowane riffy. Wszystko połączone razem naprawdę brzmi świetnie. Jednak płyta ma także wpływy black metalu. Szczególnie w pierwszej części słychać przesterowane tremolo, które tym razem jest wzbogacone growlem Neige’a. A growl to nie jest byle jaki, jest to taki bardziej krzyk, czy może wrzask, który uderza prosto w mózg. Ciężko to opisać słowami.
Szczerze mówiąc, do tej płyty wracam bardzo często. Ma swój unikalny klimat, a klimat w muzyce jest przecież najważniejszy. Jedynym chyba minusem jest długość krążka. Jest to zaledwie 40 minut, co sprawia, że wraz z ostatnimi dźwiękami czuć lekki niedosyt. Można to jedynie wynagrodzić kolejnym zapętleniem całego albumu.